***
Staram
się nie myśleć o ranie, rzuciwszy się w wir kolejnych działań. Kiedy ponownie przetrząsam
salę operacyjną, szukając przede wszystkim bandaży, rozlega się seria trzasków.
Coś spadło? Tak samoistnie? W pierwszym momencie mam ochotę uciec daleko, ale
przypominam sobie o obietnicy, jako tako złożonej Ikerowi. Chyba to ten moment,
kiedy trzeba zachować się jak człowiek. Czułabym się okropnie po wystawieniu
chłopaka, który wydawał się być niezwykle zaangażowany w pomaganie mi. Jeśli
kłamał, wyjątkowo przekonująco. Najwyżej uplasuję się wyżej w rankingu naiwnych
trzpiotek. Wracam do pokoju obok — niepewna, co zastanę.
Po
wejściu do środka zauważam, że z szybu wentylacyjnego zrzucono sporo
przedmiotów. Ogarniając je przelotnie wzrokiem, rozpoznaję łudząco podobną do
mojej, burgundową bluzę z kapturem. Widzę także postawne glany, cienką książkę
i gwizdek.
—
Na owsiankę proboszcza! Iker, ty idioto! Nawet nie starasz się mnie nie kopać!
— Słyszę głos młodego mężczyzny, trochę skrzeczący.
—
Nie zachowujesz bezpiecznej odległości — broni się spokojnie wyzywany, po czym
zeskakuje z szybu, lądując z gracją atlety. — Zaczekałaś — zauważa z ulgą, a ja
nie potrafię się nie uśmiechnąć.
Za
nim wychodzi, a raczej się stacza, około osiemnastoletni chłopak o śniadej
cerze, brąz czuprynie — czupryna to bardzo subtelne określenie — zadartym nosie
i ostro zarysowanej szczęce. Ubrany jest w całości na biało. Ma na sobie
koszulę, marynarkę, spodnie i tenisówki. Szatyn wywraca się na plecy, ale udaje
mu się podeprzeć rękoma. Wybucha niekontrolowanym śmiechem, zabawnym rechotem.
Ze
znakiem zapytania wymalowanym na twarzy spoglądam na Arcanę. Ten tylko nakazuje
mi cierpliwość.
Gdy
nowy chłopak doprowadza siebie do porządku, podchodzi bliżej i całuje moją,
nieumyślnie wyciągniętą, dłoń. Zachowuje się teatralnie, niczym
przerysowana postać literacka.
—
Mogłabyś się umyć — żartuje, bo, choć skrzywia się z niesmakiem, nie wyczuwam w
jego tonie ani krzty złośliwości. — Uszanowanie, mademoiselle. Jam Ty
Artificem z rodu... Artificemów? Możesz mnie nazywać Kier. Ludzie tak mówią,
jakoś się przyjęło.
—
Lena...
—
Ach, daj spokój. Po co te ceregiele? Znam cię lepiej niż ty sama — uprzedza Ty.
—
Boże, wszyscy mnie tu znają? — jęczę.
—
No co ty, myślisz, że jesteś aż tak ważna? — prycha Kier. — Znam cię lepiej niż
ty sama, bo, cóż, taka dola Anioła Stróża. — Rozciąga szerokie usta w
diabolicznym uśmiechu i przeciąga się leniwie, ziewając. Przez nastolatka i ja
muszę stłamsić ziewnięcie. — To do roboty? — proponuje, wymieniając
porozumiewawcze spojrzenia z Ikerem. — Za mną, ludu wybrany.
Nie
czekając na aprobatę, maszeruje do przodu dumnie jak paw. Na jego marynarce i
koszuli zauważam dwa pionowe wycięcia, przypominają literę V. Na skrzydła?
—
Anioły? Serio? — szepczę piskliwie do Arcany.
Młodzieniec
zbiera przyniesione rzeczy, o których niejaki Ty Artificem nawet nie pomyślał.
—
Wszystkiego dowiesz się w swoim czasie, już niedługo — obiecuje, po czym podaje
mi znajomą bluzę i buty. — To chyba dla ciebie. Ty ma osobliwe poczucie humoru,
pewnie specjalnie nie wziął spodni. Może znajdziemy coś potem, choć będzie
trudno. Najwyżej się utopisz. — Taksuje wzrokiem moje wątłe ciało.
Zakładam
ulubione nakrycie, wciągając kojarzący się z bezpiecznym domem, słodkawy zapach
drzewa sandałowego i wanilii. Czuję przyjemne ciepło rozchodzące się po górnych
partiach. Wolę nie wiedzieć, skąd anioł ma moją własność. Wciągam glany na bose
stopy. Już wyobrażam sobie otarcia, których z pewnością się nabawię.
—
Mam totalnie żałosną siłę przebicia — psioczę, ruszając za niespieszącym
się specjalnie Arcaną. — Nie mógł się tu teleportować? — pytam,
korzystając z odległości, która dzieli nas od Artificema. — Anioły tak
potrafią? Ty też nim jesteś?
Chwytam
się pomysłu na dziwną taktykę — zamierzam na razie udawać, że we wszystko
wierzę, choć wciąż się waham.
—
Tak, potrafią i tak, jestem, nawet Stróżem, a raczej byłem. Przez założoną
blokadę teleportacja możliwa jest tylko na terenie ośrodka. Poza tym, często
robi psikusy. Myślisz o sali operacyjnej, a lądujesz na końcu drugiego
skrzydła. Dziś mieliśmy wyjątkowe szczęście, wyrzuciło nas tylko trochę w bok.
Jednak, jak ma się czas, lepiej wszędzie chodzić pieszo. To miejsce ciekawie
funkcjonuje. Na ogół pierwsze drzwi, które otwierasz, prowadzą do twojego
pokoju. Trochę mylące, ale idzie przywyknąć. Na dodatek, osoba z zewnątrz może
być tu jedynie przez godzinę, jeśli nie napije się krwi pacjenta.
Więc
nim jestem? Pacjentem?
Iker
pokazuje ślad na nadgarstku, już ledwo widoczny. Goi się nienaturalnie szybko
na moich oczach. Zapamiętam Ty'a jako uciążliwą pijawkę z sardonicznym
uśmiechem. Wyobrażam sobie, jak podchodzi do mnie i wyrzuca słynne: why so
serious son? Why so serious?
Pierwszy
raz zaczynam myśleć o Ikerze-samobójcy. To zupełnie do niego nie pasuje, ale
pozory mylą. Próbuję ułożyć sobie w głowie te wszystkie informacje. Naciągam
rękawy bluzy, by ogrzać zdrętwiałe, lodowate dłonie.
Wchodzę
za chłopakami do niewielkiej sali. W środku stoi pojedyncze łóżko, komoda i
skromna półka z książkami. Ściany pomalowano na kojącą, jasną zieleń. Zwisająca
z sufitu, prosta lampa sączy żółtawe światło. Za oknem rozciąga się widok na
niewyobrażalnie wysoki, kamienny mur. Wyglądam przez nie zaciekawiona, ale nie
dostrzegam nic więcej, co byłoby warte uwagi. Gdy przez szparę wyciągam dłoń,
napotykam niewidzialną barierę. Nieźle. Nie jestem w stanie jej przekroczyć.
Czuję się dziwnie, nie mogąc pokonać niewidocznej przeszkody.
Ty
rzuca się na łóżko, przypominające raczej kozetkę, które skrzypi ostrzegawczo
pod jego ciężarem. Chłopak zadziera wysoko nogi i opiera się nonszalancko o
poduszki, trzymając ręce na karku. Iker karci go za brak wychowania, i to
spojrzeniem godnym szanowanego mentora.
—
No co? — dziwi się Kier. — Ty tu jesteś dobrym policjantem z
marchewką, więc mnie pozostaje złapać za kij. Równowaga musi być zachowana. Co
jesteście tacy sztywni? Nikt się nie śmieje? Halo, sztywni, czyli martwi?
Kapujecie?
Słowa
anioła przywodzą mi na myśl stwierdzenie kosiarza bez kosy: równowaga to
brednie dla głupców... idealistów, którzy nawet w złu chcą widzieć pożytek. Nie
umiem się z nim zgodzić — świat bez zła i cierpienia nie byłby
światem.
—
To kiedy zaczynamy? — odzywa się beztrosko mój Anioł Stróż. —
Przydałoby się wam spartańskie wychowanie. Po minie Leny wnioskuję, że nic nie
wie. Iker, naleśniku, coś ty robił? Romansowałeś z jednym z tych czarnych
ninja? Przyjemności po pracy, casanovo. Nie leniuchujemy.
—
To nie moja rola, opiekunie spod ciemnej gwiazdy. Chociaż z waszej dwójki chyba
nie ona bardziej potrzebuje opieki. — Ostatnie zdanie dopowiada
szeptem. — Poza tym, umm... nie są w moim typie.
Czarni
ninja to ochroniarze w ciemnych uniformach, którzy mi grozili?
Siadam
po turecku na podłodze, nie ściągając torby z ramienia, by jej nie zgubić ani
nigdzie nie zostawić. Będę pilnować jedynej własności jak cennego skarbu. Mam
większe zmartwienia niż strach o konsekwencje wynikające ze zgubienia komórki.
Jeśli wszystko okaże się okrutnym żartem, rodzice zrozumieją, że nie myślałam o
czymś tak błahym jak telefon.
Próbuję
mentalnie przygotować się do długiej i skomplikowanej opowieści.
Fantasmagoryczne obrazy tworzą się w mojej głowie, wspierając równie szalone i
niebywałe teorie o miejscu, w którym się znalazłam. Przykładam dłoń do serca,
które nadal bije, i to jak oszalałe, co z pozoru nic nie znaczy, ale dodaje mi
otuchy.
—
Moja polonistka z akademii miała totalnego fioła na punkcie tej ballady i jej
złożonych interpretacji. Przez nią znienawidziłem wszelkie przedmioty, przy
których nie da się porzucić indywidualności, nie wystarczy wykuć się po prostu
czegoś na pamięć czy zrozumieć sposobu obliczania — wzdycha Ty.
—
Wszyscy wiemy, że myślenie nie jest twoją mocną stroną — zapewnia Iker.
—
Hej, naleśnik, ale cię to towarzystwo rozpuściło. Zacznij więc — proponuje
Kier.
Arcana
siada naprzeciwko mnie, po czym opiera się o krawędź łóżka. Dostaje od kolegi
po fachu z poduszki, ale tylko rozszerza pociesznie nozdrza z irytacji i odrzuca
ją w bok.
—
Legenda głosi, że dawno, dawno temu po pewnej małej mieścinie każdego wieczoru
spacerował tajemniczy starzec. — Opowiadana przez Ikera opowieść, choć nie
zawierająca na początku ani grama głębszych emocji, sprawia, że nie jestem w
stanie myśleć o niczym innym. Tkwię jak w transie, oddychając względnie miarowo
przez rozchylone usta. — Jego wychudzone, zsiniałe ciało przykrywała
długa, czarna peleryna, spod której wystawała jedynie koścista ręka, wysunięta
stale i nienaturalnie sztywna. Chodził schylony, podpierając się starą, lekko
skrzypiącą laską. Wszystko dookoła nagle milkło, na świecie pozostawał tylko on
sam, ballada oraz wierni, urzeczeni słuchacze. Przechodząc pod zamieszkiwanymi
domami, niby od niechcenia, niby przypadkiem, śpiewał niskim, melodyjnym głosem
tę samą balladę...
—
Bez dramatycznych pauz, amigo — narzeka Ty, psując nastrój pełen
grozy i niepewności. Mam ochotę go udusić lub przynajmniej starannie
zakneblować.
—
W dużym skrócie, opowiada ona o dwóch młodzieńcach, Luksie i Tenebrisie. —
Spoglądam na swoją plakietkę. Kwitnie nadzieja, że zaraz dowiem się, o co
chodzi ze Stroną. — W pewnym królestwie od tygodni szalały burze,
nieustannie lało jak z cebra. Wszystko zmieniło się, gdy królowa Allamenda
powiła syna. Na niebie od razu pojawiło się słońce i odgoniło złe chmury.
Dlatego nazwała go Lux, był jej światłością, nadzieją. Zresztą nie tylko jej,
setek ludzi, którym nagle zaczęło dopisywać niebywałe wręcz szczęście.
Natomiast w położonej niedaleko mieścinie, znanej z ubóstwa, kradzieży i wielu
zbrodni, urodziło się kolejne dziecko. Także chłopiec. Lecz tym razem było
zupełnie na odwrót. Wraz z jego pojawieniem się na świecie, doszło do wielu
nieszczęść. Organizowano łupieżcze wyprawy, mordowano, gwałcono kobiety i
dzieci. Matka dała synowi na imię Tenebris, gdyż okolicę spowiła ciemność i
nastał chaos. Kobieta była wieszczką...
—
Wizja jej na zawsze tajemnicą pozostała, gdy kilka dni później życie sobie
odebrała — wtrąca mój opiekun, starając się dodać do wypowiedzi dramaturgii
i patosu. — Sorry, naleśnik, mów dalej.
—
Dziękuję za pozwolenie — żartuje Arcana, uśmiechając się. Jego cierpliwość
zasługuje na pochwałę. — Spotkali się kilkanaście lat później, jak to bywa,
przez zupełny przypadek. W końcu poczuli do siebie coś więcej, niż było
dopuszczalne w przypadku przyszłego króla i ubogiego sprzedawcy... tym bardziej
mężczyzn. Wielokrotnie starali się zapomnieć o tym, co ich łączyło, co mogliby
stworzyć, ale, wiadomo, serce nie sługa. Gdy rodzice Luksa dowiedzieli się o
całym romansie, wpadli w szał.
—
A potem to już jedna wielka drama — dorzuca swoje trzy grosze Kier, wykonując
rękoma dziwne półkola. Gdyby nie jego wcześniejsze słowa, odniosłabym wrażenie,
że nie nienawidzi tego utworu, tylko jest nim niezwykle zafascynowany. — Lux
i Tenebris nie mieli wyjścia. Ogarnięci uczuciami i nienawiścią do świata,
sporządzili przysięgę, nie zdając sobie sprawy, jaką stwarzają potęgę.
Nieświadomie złączyli swoje serca, potem dusze i, wieszając się na drzewie,
zakończyli te katusze. Król i królowa, zrozpaczeni i żałobą ogarnięci,
mieszkańcom wioski życzyli strasznej śmierci.
Rozlega
się jego szatański rechot, Artificem śmieje się godnie, jak disneyowski
złoczyńca. Aż przechodzą mnie ciarki, z pewnością osobliwa natura anioła nie
sprawia, że czuję się bezpieczna.
—
Skoro jesteś tak wyrywny i zaangażowany, może się zamienimy? Chętnie posłucham
— odzywa się Iker, jeszcze bardziej przypominając mi profesora niż wcześniej. —
Nie? To, proszę, słuchaj i siedź cicho jak mysz kościelna pod miotłą. No więc,
na czym to skończyłem? Raczej Ty skończył... Ach, tak, samobójstwo i rozpacz
oraz wściekłość rodziców. Para królewska zwróciła się o pomoc do miejscowego
Queera, którego Bóg obdarzył niezwykłą mocą.
Queer?
Nie pytam, jakimi istotami są Queerzy, uważnie słuchając i zostawiając pytania
na później. Artificem także milknie, ale po jego minie wnioskuję, że ma
naprawdę wiele do powiedzenia i uraczy nas kolejnym komentarzem już niedługo.
—
Uczeni twierdzą, że, jeśli istnieli naprawdę, nie byli do końca zdrowi na
umyśle. Ogarnęła ich chęć potwornej zemsty, królestwo pogrążyło się w chaosie,
a tamta wioska zaczęła się odradzać, niebywale szybko i owocnie. Wtedy
zauważyli pewną zależność. Chcieli się jej za wszelką cenę pozbyć i pomścić
ukochanego syna. Nie myśleli racjonalnie. Chcieli sprawiedliwości, raczej
chorego zakończenia wyznaczonego krwawym odwetem. Nie zdawali sobie sprawi, co
robią, spiskując w furii i przygotowując niezwykle skomplikowany, ryzykowny
czar. W ich mniemaniu tamci ludzie nie zasługiwali na życie, na ich świat, więc
zaczęli tworzyć... nazwałbym ich odpowiednikami. Tak, zaczęli tworzyć
odpowiedników.
Podają
mi tę cienką książkę, którą wzięli ze sobą. Automatycznie otwieram ją drżącymi
rękoma. Pierwszą stronę zdobi staranna ilustracja. Przedstawia ona dwóch
młodzieńców stojących do siebie plecami i powoli idących w swoje strony.
Wyglądają podobnie, ale dostrzegam różnice w stroju, przyjętej pozycji czy
wyrazie twarzy. Lux i Tenebris. Doceniam dbałość o szczegóły, każdy
najdrobniejszy element.
—
Wszystko opierało się na przeciwnościach. Tworzyli czyjeś lepsze lub gorsze
wersje. Królewska para chciała stworzyć drugi wymiar, wysłać do niego
wszystkich gorszych... rzekomo. W swoim świecie chcieli zostawić tylko tych,
którzy zasłużyli na ziemię, po których stąpało ich dziecko. Wszystko poszło nie
tak, gdy pojawili się także ich odpowiednicy, dobrzy i miłosierni. Wtedy
rodzice Luksa trafili na drugą Stronę, nazwaną Tenebris po przeklętym chłopcu,
który przyniósł im zgubę.
—
I wkrótce po Lux pamięć wszystkim śmiertelnym wymazano, by już więcej po tej
Stronie o przeklętej Tenebris nie wspomniano — przytacza Kier.
Jeszcze
brakowało wymazywania pamięci. Jednak to pierwsze wtrącenie Artificema, za
które jestem wdzięczna, gdyż stanowi idealne zakończeni
—
Zabawili się w Boga i sami zostali osądzeni — ciągnie Ty. — Z pewnością nie
tak, jak chcieli. Potem wszystko się stopniowo względnie wyrównywało. Rodziły
się dzieci. Raz złe po Lux, raz dobre i tak dalej, a automatycznie po drugiej
Stronie pojawiały się ich zupełne przeciwieństwa. No teraz to trochę inaczej działa. Dzieci nie pojawiają się od tak w powietrzu po drugiej Stronie. Nie każdy ma swojego odpowiednika. Na przykład... gdybym umarł, a mój odpowiednik kilka lat później doczekałby się dzieciaczka, po Lux nie pojawiłby się taki, tylko odwrotny. Mimo wszystko, życie po
Tenebris to katorga. Panują tam inne zasady, niektórzy wciąż wierzą w klątwę.
Raz byłem. Powiedzmy, że w celach turystycznych. Z czystym sumieniem... nie
polecam.
Na
ogół wszystko okazywało się mniej dziwne, niż przypuszczałam, a nie bardziej.
Przez chwilę myślę, że żartują i zaraz dowiem się prawdy, ale nastaje krępująca
cisza, jakby czekali, aż się odezwę.
—
Podzielenie świata na dwie Strony przez nieszczęśliwą, homoseksualną miłość? —
dukam.
—
My, Lux, mamy tęczową flagę. Za to ulubione hasło Tenebris to: chłopak i
dziewczyna = normalna rodzina.
—
Nie słuchaj go, bredzi — poleca Iker. — Jeśli chodzi o głównych bohaterów ballady,
to kwestia dość sporna. Istnieją różne wersje. Ta jest mi najbliższa... z
różnych powodów. Wydaje się też logiczna, jakby Lux i Tenebris byli w jakimś
stopniu pierwszymi odpowiednikami, ich zapowiedzią, z przepowiedni matki
Tenebrisa. W tej wersji najzrozumialsze wydaje się także tak wielkie oburzenie
rodziców. Niektórzy przekazują wersje, w których Lux lub Tenebris jest
dziewczyną albo nawet obaj.
—
Moja ulubiona nie ma nawet wątku romantycznego — wyznaje Ty. — Lux i Tenebris
są po prostu bratnimi duszami i pracują nad sojuszem, co nie podoba się parze
królewskiej i tak dalej... Taa, zacząłem być fanem tej wersji, gdy rzuciła mnie
pewna Eliza i próbowałem wmówić sobie, że można żyć bez drugiej połówki, że to
nie sens życia, warunek szczęścia, ple, ple, ple. Swoją drugą, Elizka zostawiła mnie wtedy, bo po stracie kota ogoliłem sobie brwi na znak żałoby. Cholerny Starożytny Egipt... Ale, dobra, na pewno cię to nie interesuje.
Wbijam
wzrok w książkę na kolanach, wciągając nozdrzami cudowny zapach pożółkłych
stron. Wydrukowane słowa ballady majaczą mi przed oczami, zlewają się ze sobą,
zamieniają miejscami, tworząc niezrozumiały bełkot. Mrugam i przewracam kartkę,
myślę, co powiedzieć. Z ryciny spogląda na mnie młody chłopiec z wybałuszonymi,
ciemnymi oczami. Ma na sobie podartą koszulę i krótkie spodenki. Po jego
zapadniętych policzkach płyną pojedyncze łzy. Na rękach trzyma zwłoki kota —
wykrzywione pod tak nienaturalnym kątem, że człowiek wbrew woli zaczyna
zastanawiać się, co wyrabiał z nim wyjątkowy zwyrodnialec. Wyobrażam sobie
zgrzyt skręconego karku i wrzask dziecka.
Tyle
pytań mam na końcu języka, o mnie, przydział, balladę, rodzinę, Queerów, a
dukam jedynie:
—
Co ma piernik do wiatraka?
—
Och, sardynko, znajomość historii Stron potrzebna jest do zrozumienia istoty
istnienia przedziałów — obwieszcza Kier. — Musieliśmy jakoś przygotować
podłoże, byś nam nie zeszła... znów?
Czarny
humor przede wszystkim — na pewno mnie tak rozluźnią. Polecam cytowanie reklam
z Sześć stóp pod ziemią.
—
SAMOBÓJSTWO to jeden z przedziałów?
Chodzi o to, jak umarłeś? — pytam.
—
Tak — potwierdza Iker.
—
Ale... ja nie umarłam — przekonuję. — Oddycham i...
—
Jeśli ktoś nie może się pogodzić z odejściem, a trafia do przedziału, często
czynności życiowe utrzymują się przez jakiś czas. Oddech, ból, głód... ale to
tylko złudzenie — wyjaśnia Arcana powoli. — Sam przez to przechodziłem.
Obejmuje
kolana rękoma, chowając się w swojej fortecy.
—
Dlaczego miałabym to zrobić? Byłam szczęśliwa — zapewniam. — Jak to zrobiłam?
Chodzi o tę ranę na boku?
—
Mam dostęp do twoich myśli, wspomnień — informuje Ty, puszczając do mnie oczko.
— Chodzi jednak o to, że ktoś wymazał nam wspomnienia. Mnie, tobie i tak dalej.
Nikt nie wie, jak umarłaś, ale wiemy, że to na pewno się stało.
Biorę
głęboki wdech, a wzrok znów kieruję na książkę. Biedna kicia.
—
Możecie mi mówić, co się wam żywnie podoba, zmyślać barwne historyjki, a ja mam
ot tak, na słowo uwierzyć, że to prawda? — mówię, próbując być delikatna. —
Właśnie. Dlaczego miałabym uwierzyć, że to prawda?
—
Bo to prawda? — sugeruje Kier. — A jeśli ci powiem, że twoja rodzina jest w
niebezpieczeństwie?
Moje
serce jakby na chwilę spowalnia. Kieruję na niego przerażone spojrzenie,
próbując nie panikować. Tylko nie rodzice i Luiza, nie zniosę tego.
—
Grozisz moim bliskim? — szepczę zdławionym głosem.
—
Jezu, nie, nie my — obiecuje Arcana, wtrącając się spokojnie. — Twoi rodzice
zaginęli. Spokojnie, może nic im nie jest, a Luizą zajmują się dziadkowie.
Wszystko tak się ze sobą łączy, bo Lux i Tenebris toczą wojnę. Twoja
odpowiedniczka jest bardzo ważna dla naszych przeciwników, czyli wojowników
Tenebris. Możesz więc nam pomóc. O to właśnie chodzi w teście, o którym wspominaliśmy.
***
Nie ma odwrotu. Nie da się cofnąć czasu — cokolwiek zdecyduję, cokolwiek
uczynię, przyniesie to nieodwracalne konsekwencje. Skupienie w tych warunkach?
Marzenie ściętej głowy.
Krzykliwa
kobieta z desperacją uderza głową o ścianę, raniąc się dotkliwie, jednak
widocznie nie czuje bólu. Szlocha przeraźliwie, wrzeszcząc, że nie chce drugiej
szansy, dalszego życia. To miał być koniec — mówią jej przekrwione oczy,
kiedy krzyżuje ze mną wzrok i z bezradnością osuwa się na podłogę. Skomle
nieludzko, te eksklamacje będą przewijać się w moich koszmarach. Jeden z
funkcjonariuszy niedbale przerzuca kobietę przez ramię, jak worek z
ziemniakami, a po kilku machnięciach ręką delikwentka traci przytomność.
Wynoszą ją w milczeniu, nikt nie pyta, nie przejmuje się jej losem. Jakby nie
była warta czyjejkolwiek uwagi.
Dzięki
temu miejscu człowiek dostaje drugą szansę. Pamiętam słowa Ikera, ale nie
potrafię ich urzeczywistnić. Nie widzę wiary w otaczających mnie, ponurych
jednostkach, których nie umiem nawet nazwać ludźmi. Widocznie człowieczeństwo i
uczucia zostawili na ziemi. Przy bliskich.
Anioł
Stróż w mojej głowie tłumaczy wszystko od początku. Wolniej,
zrozumialej — magia telepatii. To test. Jego przejście gwarantuje powrót do normalności, jakby
nigdy nic się nie zdarzyło. Zaciskam scyzoryk w dłoni i zamykam oczy, by
odgonić napływające do nich łzy. Nie będę kłamał, że jest banalny i wszystko
będzie dobrze, ale zawsze warto spróbować, prawda? Potrzebujemy cię. Wojna
Stron przynosi zniszczenie nie tylko światu istot nadprzyrodzonych, będzie
jeszcze gorzej. Armia Vivere jest silna i bezwzględna, nie wyznacza sobie
żadnych granic. Jako jej odpowiedniczka, silnie z nią związana, możesz nam
pomóc, a skoro twój przeciwnik żyje, masz drugą szansę. Możesz znów żyć, znów
pomagać i naprawić wszystkie błędy. Nie wiem, co się wydarzyło. Mnie też
wymazali pamięć, nie tylko ty nie pamiętasz swojej śmierci. W mojej pamięci
pozostało tylko twoje ciało leżące w parku, przeszyty bok i łzawy pogrzeb. To
wszystko owiane jest większą tajemnicą. Nie myśl o sobie jako tchórzu, to nie
pomaga. Zastanów się, jak możesz wpłynąć na przyszłość, a nie roztrząsasz
przeszłość...
Czuję
ciepły oddech Ty'a na karku, niecierpliwi się. Odpowiednicy są ze sobą
naprawdę silnie związani, więc dzięki tobie może uda nam się poznać prawdziwe
pobudki Vivere i wojowników Tenebris. Przez wojnę zmniejszono ochronę w ośrodku
i naprawdę na wiele pozwalają, ale praca tu jest ryzykowna i nie nadaje się na
dłuższą metę. Twoi rodzice zniknęli w tajemniczych okolicznościach, ale nie
martw się, zadbam o wszystko, także o Luizę. Twojej siostrze nic się nie
stanie. Wyciągam drugą rękę. Czuję ostrze balansujące na cienkiej granicy,
gdy przesuwam scyzoryk po skórze. Trochę zaufania. Krople szkarłatnej
krwi spływają po kartce, zgoda zostaje przypieczętowana. Długo nie myślę o tym,
co mnie czeka i jakie słabości będę musiała przezwyciężyć, by zasłużyć na
zmartwychwstanie.
Do
moich uszu dociera zduszony skowyt Ikera, a gdy machinalnie się odwracam,
widzę, jak upada on na kolana, drżącą dłoń trzymając przy sercu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw po sobie coś więcej, a obiecuję, że nie tylko ja na tym zyskam.