Szumi mu w uszach, nie
może skupić się na żadnym konkretnym dźwięku. Ta kakofonia doprowadza go do
szału. Zdezorientowany biegnie na oślep, ledwo utrzymując się na nogach.
Przypomina ten typ człowieka, który jest w stanie wpaść na przydrożny słup,
potrząsnąć z zażenowaniem głową i mknąć dalej. Płatki śniegu zdobią
kruczoczarne włosy mężczyzny, po łagodnie zarysowanej twarzy spływają uciążliwe
krople potu. Opuchnięte, błękitne oczy bruneta nieustannie błądzą dookoła w
poszukiwaniu czegoś, czego nigdy nie będą w stanie znaleźć.
Opada z sił, lądując na
lodowatym, śnieżnym dywanie. Jego ubranie jest zupełnie przemoczone. Mężczyzna
drży z zimna, ale nie zwraca na to najmniejszej uwagi. Usta ma szeroko otwarte,
rozdziawione w wyrazie niemego zaskoczenia. Nadal nie wierzy, wciąż infantylnie
się łudzi. Po zaczerwienionych policzkach płyną łzy, lecz otarcie ich to
ostatni gest, o którym myśli. Coś niezłomnie ściska go w gardle. Chce krzyczeć,
chce wrzeszczeć, chce nagminnie powtarzać jej imię. Jednak z jego ust nie
wydobywa się nawet najcichszy dźwięk. Brakuje mu odwagi. Tchórz. Łgarz. Judasz.
Kain.
Zaciska mocno zęby,
chowając twarz w dłoniach. Schyla się, by chwilę później zwinąć się w kłębek —
jak przerażone, bezbronne dziecko. Właśnie tak się czuje. Bezsilny, bezradny i
zdjęty strachem tak głębokim, że nawet zaciśnięcie mocniej pięści przerasta jego
marne możliwości. Nie panuje nad własnym ciałem. Pragnie skowyczeć —
żałośnie i przeraźliwie. Wyć do nieba jak samotny, zagubiony wilk podczas pełni
księżyca.
— Ave in
perpetuum — szepcze pod nosem ochrypłym głosem. Twarzą niemal dotyka
ziemi, splecione dłonie utrzymuje na karku. Głośno pociąga nosem i zamyka oczy.
Poddaje się. — Ave atque vale*.
............................
*Bądź pozdrowiony na
wieki. Witaj i żegnaj. Stosowane jako ostatnie pozdrowienie zmarłych
lub poległych.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw po sobie coś więcej, a obiecuję, że nie tylko ja na tym zyskam.