niedziela, 12 marca 2017

3. Papugi



                                                                ***
Staram się nie myśleć o ranie, rzuciwszy się w wir kolejnych działań. Kiedy ponownie przetrząsam salę operacyjną, szukając przede wszystkim bandaży, rozlega się seria trzasków. Coś spadło? Tak samoistnie? W pierwszym momencie mam ochotę uciec daleko, ale przypominam sobie o obietnicy, jako tako złożonej Ikerowi. Chyba to ten moment, kiedy trzeba zachować się jak człowiek. Czułabym się okropnie po wystawieniu chłopaka, który wydawał się być niezwykle zaangażowany w pomaganie mi. Jeśli kłamał, wyjątkowo przekonująco. Najwyżej uplasuję się wyżej w rankingu naiwnych trzpiotek. Wracam do pokoju obok — niepewna, co zastanę.
Po wejściu do środka zauważam, że z szybu wentylacyjnego zrzucono sporo przedmiotów. Ogarniając je przelotnie wzrokiem, rozpoznaję łudząco podobną do mojej, burgundową bluzę z kapturem. Widzę także postawne glany, cienką książkę i gwizdek.
— Na owsiankę proboszcza! Iker, ty idioto! Nawet nie starasz się mnie nie kopać! — Słyszę głos młodego mężczyzny, trochę skrzeczący.
— Nie zachowujesz bezpiecznej odległości — broni się spokojnie wyzywany, po czym zeskakuje z szybu, lądując z gracją atlety. — Zaczekałaś — zauważa z ulgą, a ja nie potrafię się nie uśmiechnąć.
Za nim wychodzi, a raczej się stacza, około osiemnastoletni chłopak o śniadej cerze, brąz czuprynie — czupryna to bardzo subtelne określenie — zadartym nosie i ostro zarysowanej szczęce. Ubrany jest w całości na biało. Ma na sobie koszulę, marynarkę, spodnie i tenisówki. Szatyn wywraca się na plecy, ale udaje mu się podeprzeć rękoma. Wybucha niekontrolowanym śmiechem, zabawnym rechotem.
Ze znakiem zapytania wymalowanym na twarzy spoglądam na Arcanę. Ten tylko nakazuje mi cierpliwość.
Gdy nowy chłopak doprowadza siebie do porządku, podchodzi bliżej i całuje moją, nieumyślnie wyciągniętą, dłoń.  Zachowuje się teatralnie, niczym przerysowana postać literacka.
— Mogłabyś się umyć — żartuje, bo, choć skrzywia się z niesmakiem, nie wyczuwam w jego tonie ani krzty złośliwości. — Uszanowanie, mademoiselle. Jam Ty Artificem z rodu... Artificemów? Możesz mnie nazywać Kier. Ludzie tak mówią, jakoś się przyjęło.
— Lena...
— Ach, daj spokój. Po co te ceregiele? Znam cię lepiej niż ty sama — uprzedza Ty.
— Boże, wszyscy mnie tu znają? — jęczę.
— No co ty, myślisz, że jesteś aż tak ważna? — prycha Kier. — Znam cię lepiej niż ty sama, bo, cóż, taka dola Anioła Stróża.  — Rozciąga szerokie usta w diabolicznym uśmiechu i przeciąga się leniwie, ziewając. Przez nastolatka i ja muszę stłamsić ziewnięcie. — To do roboty? — proponuje, wymieniając porozumiewawcze spojrzenia z Ikerem. — Za mną, ludu wybrany.
Nie czekając na aprobatę, maszeruje do przodu dumnie jak paw. Na jego marynarce i koszuli zauważam dwa pionowe wycięcia, przypominają literę V. Na skrzydła?
— Anioły? Serio? — szepczę piskliwie do Arcany. 
Młodzieniec zbiera przyniesione rzeczy, o których niejaki Ty Artificem nawet nie pomyślał.
— Wszystkiego dowiesz się w swoim czasie, już niedługo — obiecuje, po czym podaje mi znajomą bluzę i buty. — To chyba dla ciebie. Ty ma osobliwe poczucie humoru, pewnie specjalnie nie wziął spodni. Może znajdziemy coś potem, choć będzie trudno. Najwyżej się utopisz. — Taksuje wzrokiem moje wątłe ciało.    
 Zakładam ulubione nakrycie, wciągając kojarzący się z bezpiecznym domem, słodkawy zapach drzewa sandałowego i wanilii. Czuję przyjemne ciepło rozchodzące się po górnych partiach. Wolę nie wiedzieć, skąd anioł ma moją własność. Wciągam glany na bose stopy. Już wyobrażam sobie otarcia, których z pewnością się nabawię.
— Mam totalnie żałosną siłę przebicia — psioczę, ruszając za niespieszącym się specjalnie Arcaną. — Nie mógł się tu teleportować? — pytam, korzystając z odległości, która dzieli nas od Artificema. — Anioły tak potrafią? Ty też nim jesteś?
Chwytam się pomysłu na dziwną taktykę — zamierzam na razie udawać, że we wszystko wierzę, choć wciąż się waham.
— Tak, potrafią i tak, jestem, nawet Stróżem, a raczej byłem. Przez założoną blokadę teleportacja możliwa jest tylko na terenie ośrodka. Poza tym, często robi psikusy. Myślisz o sali operacyjnej, a lądujesz na końcu drugiego skrzydła. Dziś mieliśmy wyjątkowe szczęście, wyrzuciło nas tylko trochę w bok. Jednak, jak ma się czas, lepiej wszędzie chodzić pieszo. To miejsce ciekawie funkcjonuje. Na ogół pierwsze drzwi, które otwierasz, prowadzą do twojego pokoju. Trochę mylące, ale idzie przywyknąć. Na dodatek, osoba z zewnątrz może być tu jedynie przez godzinę, jeśli nie napije się krwi pacjenta. 
Więc nim jestem? Pacjentem? 
Iker pokazuje ślad na nadgarstku, już ledwo widoczny. Goi się nienaturalnie szybko na moich oczach. Zapamiętam Ty'a jako uciążliwą pijawkę z sardonicznym uśmiechem. Wyobrażam sobie, jak podchodzi do mnie i wyrzuca słynne: why so serious son? Why so serious? 
Pierwszy raz zaczynam myśleć o Ikerze-samobójcy. To zupełnie do niego nie pasuje, ale pozory mylą. Próbuję ułożyć sobie w głowie te wszystkie informacje. Naciągam rękawy bluzy, by ogrzać zdrętwiałe, lodowate dłonie. 
Wchodzę za chłopakami do niewielkiej sali. W środku stoi pojedyncze łóżko, komoda i skromna półka z książkami. Ściany pomalowano na kojącą, jasną zieleń. Zwisająca z sufitu, prosta lampa sączy żółtawe światło. Za oknem rozciąga się widok na niewyobrażalnie wysoki, kamienny mur. Wyglądam przez nie zaciekawiona, ale nie dostrzegam nic więcej, co byłoby warte uwagi. Gdy przez szparę wyciągam dłoń, napotykam niewidzialną barierę. Nieźle. Nie jestem w stanie jej przekroczyć. Czuję się dziwnie, nie mogąc pokonać niewidocznej przeszkody.
Ty rzuca się na łóżko, przypominające raczej kozetkę, które skrzypi ostrzegawczo pod jego ciężarem. Chłopak zadziera wysoko nogi i opiera się nonszalancko o poduszki, trzymając ręce na karku. Iker karci go za brak wychowania, i to spojrzeniem godnym szanowanego mentora. 
— No co? — dziwi się Kier. — Ty tu jesteś dobrym policjantem z marchewką, więc mnie pozostaje złapać za kij. Równowaga musi być zachowana. Co jesteście tacy sztywni? Nikt się nie śmieje? Halo, sztywni, czyli martwi? Kapujecie?
Słowa anioła przywodzą mi na myśl stwierdzenie kosiarza bez kosy: równowaga to brednie dla głupców... idealistów, którzy nawet w złu chcą widzieć pożytek. Nie umiem się z nim zgodzić — świat bez zła i cierpienia nie byłby światem. 
— To kiedy zaczynamy? — odzywa się beztrosko mój Anioł Stróż. — Przydałoby się wam spartańskie wychowanie. Po minie Leny wnioskuję, że nic nie wie. Iker, naleśniku, coś ty robił? Romansowałeś z jednym z tych czarnych ninja? Przyjemności po pracy, casanovo. Nie leniuchujemy.
— To nie moja rola, opiekunie spod ciemnej gwiazdy. Chociaż z waszej dwójki chyba nie ona bardziej potrzebuje opieki. — Ostatnie zdanie dopowiada szeptem. — Poza tym, umm... nie są w moim typie.
Czarni ninja to ochroniarze w ciemnych uniformach, którzy mi grozili?
Siadam po turecku na podłodze, nie ściągając torby z ramienia, by jej nie zgubić ani nigdzie nie zostawić. Będę pilnować jedynej własności jak cennego skarbu. Mam większe zmartwienia niż strach o konsekwencje wynikające ze zgubienia komórki. Jeśli wszystko okaże się okrutnym żartem, rodzice zrozumieją, że nie myślałam o czymś tak błahym jak telefon.
Próbuję mentalnie przygotować się do długiej i skomplikowanej opowieści. Fantasmagoryczne obrazy tworzą się w mojej głowie, wspierając równie szalone i niebywałe teorie o miejscu, w którym się znalazłam. Przykładam dłoń do serca, które nadal bije, i to jak oszalałe, co z pozoru nic nie znaczy, ale dodaje mi otuchy.
— Moja polonistka z akademii miała totalnego fioła na punkcie tej ballady i jej złożonych interpretacji. Przez nią znienawidziłem wszelkie przedmioty, przy których nie da się porzucić indywidualności, nie wystarczy wykuć się po prostu czegoś na pamięć czy zrozumieć sposobu obliczania — wzdycha Ty.
— Wszyscy wiemy, że myślenie nie jest twoją mocną stroną — zapewnia Iker.
— Hej, naleśnik, ale cię to towarzystwo rozpuściło. Zacznij więc — proponuje Kier.
Arcana siada naprzeciwko mnie, po czym opiera się o krawędź łóżka. Dostaje od kolegi po fachu z poduszki, ale tylko rozszerza pociesznie nozdrza z irytacji i odrzuca ją w bok.
— Legenda głosi, że dawno, dawno temu po pewnej małej mieścinie każdego wieczoru spacerował tajemniczy starzec. — Opowiadana przez Ikera opowieść, choć nie zawierająca na początku ani grama głębszych emocji, sprawia, że nie jestem w stanie myśleć o niczym innym. Tkwię jak w transie, oddychając względnie miarowo przez rozchylone usta. — Jego wychudzone, zsiniałe ciało przykrywała długa, czarna peleryna, spod której wystawała jedynie koścista ręka, wysunięta stale i nienaturalnie sztywna. Chodził schylony, podpierając się starą, lekko skrzypiącą laską. Wszystko dookoła nagle milkło, na świecie pozostawał tylko on sam, ballada oraz wierni, urzeczeni słuchacze. Przechodząc pod zamieszkiwanymi domami, niby od niechcenia, niby przypadkiem, śpiewał niskim, melodyjnym głosem tę samą balladę...
— Bez dramatycznych pauz, amigo — narzeka Ty, psując nastrój pełen grozy i niepewności. Mam ochotę go udusić lub przynajmniej starannie zakneblować. 
— W dużym skrócie, opowiada ona o dwóch młodzieńcach, Luksie i Tenebrisie. — Spoglądam na swoją plakietkę. Kwitnie nadzieja, że zaraz dowiem się, o co chodzi ze Stroną. — W pewnym królestwie od tygodni szalały burze, nieustannie lało jak z cebra. Wszystko zmieniło się, gdy królowa Allamenda powiła syna. Na niebie od razu pojawiło się słońce i odgoniło złe chmury. Dlatego nazwała go Lux, był jej światłością, nadzieją. Zresztą nie tylko jej, setek ludzi, którym nagle zaczęło dopisywać niebywałe wręcz szczęście. Natomiast w położonej niedaleko mieścinie, znanej z ubóstwa, kradzieży i wielu zbrodni, urodziło się kolejne dziecko. Także chłopiec. Lecz tym razem było zupełnie na odwrót. Wraz z jego pojawieniem się na świecie, doszło do wielu nieszczęść. Organizowano łupieżcze wyprawy, mordowano, gwałcono kobiety i dzieci. Matka dała synowi na imię Tenebris, gdyż okolicę spowiła ciemność i nastał chaos. Kobieta była wieszczką...
Wizja jej na zawsze tajemnicą pozostała, gdy kilka dni później życie sobie odebrała — wtrąca mój opiekun, starając się dodać do wypowiedzi dramaturgii i patosu. — Sorry, naleśnik, mów dalej.
— Dziękuję za pozwolenie — żartuje Arcana, uśmiechając się. Jego cierpliwość zasługuje na pochwałę. — Spotkali się kilkanaście lat później, jak to bywa, przez zupełny przypadek. W końcu poczuli do siebie coś więcej, niż było dopuszczalne w przypadku przyszłego króla i ubogiego sprzedawcy... tym bardziej mężczyzn. Wielokrotnie starali się zapomnieć o tym, co ich łączyło, co mogliby stworzyć, ale, wiadomo, serce nie sługa. Gdy rodzice Luksa dowiedzieli się o całym romansie, wpadli w szał. 
— A potem to już jedna wielka drama — dorzuca swoje trzy grosze Kier, wykonując rękoma dziwne półkola. Gdyby nie jego wcześniejsze słowa, odniosłabym wrażenie, że nie nienawidzi tego utworu, tylko jest nim niezwykle zafascynowany.  — Lux i Tenebris nie mieli wyjścia. Ogarnięci uczuciami i nienawiścią do świata, sporządzili przysięgę, nie zdając sobie sprawy, jaką stwarzają potęgę. Nieświadomie złączyli swoje serca, potem dusze i, wieszając się na drzewie, zakończyli te katusze. Król i królowa, zrozpaczeni i żałobą ogarnięci, mieszkańcom wioski życzyli strasznej śmierci. 
Rozlega się jego szatański rechot, Artificem śmieje się godnie, jak disneyowski złoczyńca. Aż przechodzą mnie ciarki, z pewnością osobliwa natura anioła nie sprawia, że czuję się bezpieczna.
— Skoro jesteś tak wyrywny i zaangażowany, może się zamienimy? Chętnie posłucham — odzywa się Iker, jeszcze bardziej przypominając mi profesora niż wcześniej. — Nie? To, proszę, słuchaj i siedź cicho jak mysz kościelna pod miotłą. No więc, na czym to skończyłem? Raczej Ty skończył... Ach, tak, samobójstwo i rozpacz oraz wściekłość rodziców. Para królewska zwróciła się o pomoc do miejscowego Queera, którego Bóg obdarzył niezwykłą mocą. 
Queer? Nie pytam, jakimi istotami są Queerzy, uważnie słuchając i zostawiając pytania na później. Artificem także milknie, ale po jego minie wnioskuję, że ma naprawdę wiele do powiedzenia i uraczy nas kolejnym komentarzem już niedługo. 
— Uczeni twierdzą, że, jeśli istnieli naprawdę, nie byli do końca zdrowi na umyśle. Ogarnęła ich chęć potwornej zemsty, królestwo pogrążyło się w chaosie, a tamta wioska zaczęła się odradzać, niebywale szybko i owocnie. Wtedy zauważyli pewną zależność. Chcieli się jej za wszelką cenę pozbyć i pomścić ukochanego syna. Nie myśleli racjonalnie. Chcieli sprawiedliwości, raczej chorego zakończenia wyznaczonego krwawym odwetem. Nie zdawali sobie sprawi, co robią, spiskując w furii i przygotowując niezwykle skomplikowany, ryzykowny czar. W ich mniemaniu tamci ludzie nie zasługiwali na życie, na ich świat, więc zaczęli tworzyć... nazwałbym ich odpowiednikami. Tak, zaczęli tworzyć odpowiedników.
Podają mi tę cienką książkę, którą wzięli ze sobą. Automatycznie otwieram ją drżącymi rękoma. Pierwszą stronę zdobi staranna ilustracja. Przedstawia ona dwóch młodzieńców stojących do siebie plecami i powoli idących w swoje strony. Wyglądają podobnie, ale dostrzegam różnice w stroju, przyjętej pozycji czy wyrazie twarzy. Lux i Tenebris. Doceniam dbałość o szczegóły, każdy najdrobniejszy element. 
— Wszystko opierało się na przeciwnościach. Tworzyli czyjeś lepsze lub gorsze wersje. Królewska para chciała stworzyć drugi wymiar, wysłać do niego wszystkich gorszych... rzekomo. W swoim świecie chcieli zostawić tylko tych, którzy zasłużyli na ziemię, po których stąpało ich dziecko. Wszystko poszło nie tak, gdy pojawili się także ich odpowiednicy, dobrzy i miłosierni. Wtedy rodzice Luksa trafili na drugą Stronę, nazwaną Tenebris po przeklętym chłopcu, który przyniósł im zgubę. 
I wkrótce po Lux pamięć wszystkim śmiertelnym wymazano, by już więcej po tej Stronie o przeklętej Tenebris nie wspomniano przytacza Kier.
Jeszcze brakowało wymazywania pamięci. Jednak to pierwsze wtrącenie Artificema, za które jestem wdzięczna, gdyż stanowi idealne zakończeni
— Zabawili się w Boga i sami zostali osądzeni — ciągnie Ty. — Z pewnością nie tak, jak chcieli. Potem wszystko się stopniowo względnie wyrównywało. Rodziły się dzieci. Raz złe po Lux, raz dobre i tak dalej, a automatycznie po drugiej Stronie pojawiały się ich zupełne przeciwieństwa. No teraz to trochę inaczej działa. Dzieci nie pojawiają się od tak w powietrzu po drugiej Stronie. Nie każdy ma swojego odpowiednika. Na przykład... gdybym umarł, a mój odpowiednik kilka lat później doczekałby się dzieciaczka, po Lux nie pojawiłby się taki, tylko odwrotny. Mimo wszystko, życie po Tenebris to katorga. Panują tam inne zasady, niektórzy wciąż wierzą w klątwę. Raz byłem. Powiedzmy, że w celach turystycznych. Z czystym sumieniem... nie polecam.  
Na ogół wszystko okazywało się mniej dziwne, niż przypuszczałam, a nie bardziej. Przez chwilę myślę, że żartują i zaraz dowiem się prawdy, ale nastaje krępująca cisza, jakby czekali, aż się odezwę. 
 — Podzielenie świata na dwie Strony przez nieszczęśliwą, homoseksualną miłość? — dukam.
— My, Lux, mamy tęczową flagę. Za to ulubione hasło Tenebris to: chłopak i dziewczyna = normalna rodzina.
— Nie słuchaj go, bredzi — poleca Iker.  — Jeśli chodzi o głównych bohaterów ballady, to kwestia dość sporna. Istnieją różne wersje. Ta jest mi najbliższa... z różnych powodów. Wydaje się też logiczna, jakby Lux i Tenebris byli w jakimś stopniu pierwszymi odpowiednikami, ich zapowiedzią, z przepowiedni matki Tenebrisa. W tej wersji najzrozumialsze wydaje się także tak wielkie oburzenie rodziców. Niektórzy przekazują wersje, w których Lux lub Tenebris jest dziewczyną albo nawet obaj.
— Moja ulubiona nie ma nawet wątku romantycznego — wyznaje Ty. — Lux i Tenebris są po prostu bratnimi duszami i pracują nad sojuszem, co nie podoba się parze królewskiej i tak dalej... Taa, zacząłem być fanem tej wersji, gdy rzuciła mnie pewna Eliza i próbowałem wmówić sobie, że można żyć bez drugiej połówki, że to nie sens życia, warunek szczęścia, ple, ple, ple. Swoją drugą, Elizka zostawiła mnie wtedy, bo po stracie kota ogoliłem sobie brwi na znak żałoby. Cholerny Starożytny Egipt... Ale, dobra, na pewno cię to nie interesuje.
Wbijam wzrok w książkę na kolanach, wciągając nozdrzami cudowny zapach pożółkłych stron. Wydrukowane słowa ballady majaczą mi przed oczami, zlewają się ze sobą, zamieniają miejscami, tworząc niezrozumiały bełkot. Mrugam i przewracam kartkę, myślę, co powiedzieć. Z ryciny spogląda na mnie młody chłopiec z wybałuszonymi, ciemnymi oczami. Ma na sobie podartą koszulę i krótkie spodenki. Po jego zapadniętych policzkach płyną pojedyncze łzy. Na rękach trzyma zwłoki kota — wykrzywione pod tak nienaturalnym kątem, że człowiek wbrew woli zaczyna zastanawiać się, co wyrabiał z nim wyjątkowy zwyrodnialec. Wyobrażam sobie zgrzyt skręconego karku i wrzask dziecka.
Tyle pytań mam na końcu języka, o mnie, przydział, balladę, rodzinę, Queerów, a dukam jedynie:
— Co ma piernik do wiatraka?
— Och, sardynko, znajomość historii Stron potrzebna jest do zrozumienia istoty istnienia przedziałów — obwieszcza Kier. — Musieliśmy jakoś przygotować podłoże, byś nam nie zeszła... znów? 
Czarny humor przede wszystkim — na pewno mnie tak rozluźnią. Polecam cytowanie reklam z Sześć stóp pod ziemią.
— SAMOBÓJSTWO to jeden z przedziałów? Chodzi o to, jak umarłeś? — pytam.
— Tak — potwierdza Iker.
— Ale... ja nie umarłam — przekonuję. — Oddycham i...
— Jeśli ktoś nie może się pogodzić z odejściem, a trafia do przedziału, często czynności życiowe utrzymują się przez jakiś czas. Oddech, ból, głód... ale to tylko złudzenie — wyjaśnia Arcana powoli. — Sam przez to przechodziłem. 
Obejmuje kolana rękoma, chowając się w swojej fortecy.
— Dlaczego miałabym to zrobić? Byłam szczęśliwa — zapewniam. — Jak to zrobiłam? Chodzi o tę ranę na boku?
— Mam dostęp do twoich myśli, wspomnień — informuje Ty, puszczając do mnie oczko. — Chodzi jednak o to, że ktoś wymazał nam wspomnienia. Mnie, tobie i tak dalej. Nikt nie wie, jak umarłaś, ale wiemy, że to na pewno się stało. 
Biorę głęboki wdech, a wzrok znów kieruję na książkę. Biedna kicia.
— Możecie mi mówić, co się wam żywnie podoba, zmyślać barwne historyjki, a ja mam ot tak, na słowo uwierzyć, że to prawda? — mówię, próbując być delikatna. — Właśnie. Dlaczego miałabym uwierzyć, że to prawda?
— Bo to prawda? — sugeruje Kier. — A jeśli ci powiem, że twoja rodzina jest w niebezpieczeństwie?
Moje serce jakby na chwilę spowalnia. Kieruję na niego przerażone spojrzenie, próbując nie panikować. Tylko nie rodzice i Luiza, nie zniosę tego. 
— Grozisz moim bliskim? — szepczę zdławionym głosem.
— Jezu, nie, nie my — obiecuje Arcana, wtrącając się spokojnie. — Twoi rodzice zaginęli. Spokojnie, może nic im nie jest, a Luizą zajmują się dziadkowie. Wszystko tak się ze sobą łączy, bo Lux i Tenebris toczą wojnę. Twoja odpowiedniczka jest bardzo ważna dla naszych przeciwników, czyli wojowników Tenebris. Możesz więc nam pomóc. O to właśnie chodzi w teście, o którym wspominaliśmy. 

                                                                            ***
  Nie ma odwrotu. Nie da się cofnąć czasu — cokolwiek zdecyduję, cokolwiek uczynię, przyniesie to nieodwracalne konsekwencje. Skupienie w tych warunkach? Marzenie ściętej głowy.
 Krzykliwa kobieta z desperacją uderza głową o ścianę, raniąc się dotkliwie, jednak widocznie nie czuje bólu. Szlocha przeraźliwie, wrzeszcząc, że nie chce drugiej szansy, dalszego życia. To miał być koniec — mówią jej przekrwione oczy, kiedy krzyżuje ze mną wzrok i z bezradnością osuwa się na podłogę. Skomle nieludzko, te eksklamacje będą przewijać się w moich koszmarach. Jeden z funkcjonariuszy niedbale przerzuca kobietę przez ramię, jak worek z ziemniakami, a po kilku machnięciach ręką delikwentka traci przytomność. Wynoszą ją w milczeniu, nikt nie pyta, nie przejmuje się jej losem. Jakby nie była warta czyjejkolwiek uwagi.
 Dzięki temu miejscu człowiek dostaje drugą szansę. Pamiętam słowa Ikera, ale nie potrafię ich urzeczywistnić. Nie widzę wiary w otaczających mnie, ponurych jednostkach, których nie umiem nawet nazwać ludźmi. Widocznie człowieczeństwo i uczucia zostawili na ziemi. Przy bliskich.
Anioł Stróż w mojej głowie tłumaczy wszystko od początku. Wolniej, zrozumialej — magia telepatii. To test. Jego przejście gwarantuje powrót do normalności, jakby nigdy nic się nie zdarzyło. Zaciskam scyzoryk w dłoni i zamykam oczy, by odgonić napływające do nich łzy. Nie będę kłamał, że jest banalny i wszystko będzie dobrze, ale zawsze warto spróbować, prawda? Potrzebujemy cię. Wojna Stron przynosi zniszczenie nie tylko światu istot nadprzyrodzonych, będzie jeszcze gorzej. Armia Vivere jest silna i bezwzględna, nie wyznacza sobie żadnych granic. Jako jej odpowiedniczka, silnie z nią związana, możesz nam pomóc, a skoro twój przeciwnik żyje, masz drugą szansę. Możesz znów żyć, znów pomagać i naprawić wszystkie błędy. Nie wiem, co się wydarzyło. Mnie też wymazali pamięć, nie tylko ty nie pamiętasz swojej śmierci. W mojej pamięci pozostało tylko twoje ciało leżące w parku, przeszyty bok i łzawy pogrzeb. To wszystko owiane jest większą tajemnicą. Nie myśl o sobie jako tchórzu, to nie pomaga. Zastanów się, jak możesz wpłynąć na przyszłość, a nie roztrząsasz przeszłość...
Czuję ciepły oddech Ty'a na karku, niecierpliwi się. Odpowiednicy są ze sobą naprawdę silnie związani, więc dzięki tobie może uda nam się poznać prawdziwe pobudki Vivere i wojowników Tenebris. Przez wojnę zmniejszono ochronę w ośrodku i naprawdę na wiele pozwalają, ale praca tu jest ryzykowna i nie nadaje się na dłuższą metę. Twoi rodzice zniknęli w tajemniczych okolicznościach, ale nie martw się, zadbam o wszystko, także o Luizę. Twojej siostrze nic się nie stanie. Wyciągam drugą rękę. Czuję ostrze balansujące na cienkiej granicy, gdy przesuwam scyzoryk po skórze. Trochę zaufania. Krople szkarłatnej krwi spływają po kartce, zgoda zostaje przypieczętowana. Długo nie myślę o tym, co mnie czeka i jakie słabości będę musiała przezwyciężyć, by zasłużyć na zmartwychwstanie. 
Do moich uszu dociera zduszony skowyt Ikera, a gdy machinalnie się odwracam, widzę, jak upada on na kolana, drżącą dłoń trzymając przy sercu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw po sobie coś więcej, a obiecuję, że nie tylko ja na tym zyskam.

SZABLON WYKONANY PRZEZ TYLER DLA BLOGA
http://cordragon.blogspot.com/